wtorek, 5 sierpnia 2014

"Dla Chwały ludzkości!" Rozdział 2

2 października 854 roku

Nadszedł TEN dzień. Dzień, w którym z elitarnego żołnierza zostałem niańką. Nikt nie spodziewał się, że do zwiadowców dołączy aż tylu kadetów! Powariowały te bachory, czy co?! Eh.. wdech, wydech, wdech, wydech... Tak więc, w normalnych okolicznościach Oddział Zwiadowczy zyskiwał od 20 do góra 40 żołnierzy. NIKT nie mógł przewidzieć, że tym razem przybędzie nas ponad 100! Nawet Erwin był zaskoczony. Było 10 'opiekunów'/mentorów'/!NIANIEK! czy jak nas chcecie nazywać, co zaskutkowało tym, że mam być odpowiedzialny za dziesięć młodych, głupich, rozbrykanych, małp. Mam z nich zrobić żołnierzy, takich, którzy nie dość, że nie dadzą się zjeść ,to jeszcze będą do czegokolwiek użyteczni. GOD, WHY?! Ale postanowiłem wziąć się w garść, mogę liczyć jedynie na to, że moi podopieczni, nie będą kompletnymi idiotami. Cóż wszytko miało się rozstrzygnąć następnego dnia.
Po wstępnej pogadance Erwina mieliśmy zapoznać się z świeżo-upieczonymi żołnierzami i 'delikatnie'<już to widzę xD dop. autorka> rozpocząć trening . Wręczono mi listę dziesięciu nazwisk. Okazało się, że dostałem pięciu z pierwszej dziesiątki i pięciu, którzy ledwo zdali... Później dowiedziałem się, że Hanji dostała taką samą drużynę. Mam to traktować jako wyzwanie? Dowódca twierdzi, że to ma pomóc w wyrównaniu poziomu, więc skoro On tak mówi, to coś w tym musi być. Na mojej liście byli: Conny Springer, Sasha Braus, Jean Kirschteina, Eren Jaeger, Christa Renz- elitarna piątka i Mason Smith, Lea Martin, Hugo Alonso, Alessia Caruso, Olivia Willson. 
Po postanowieniu, że nie zabije ich pierwszego dnia, wyszedłem z Głównej Siedziby na plac treningowy, gdzie czekało na mnie dziesięć ustawionych w równiutkim szeregu, w ślicznie uprasowanych przez mamusie mundurkach (chyba ktoś ich uprzedził, kto będzie ich przełożonym) porcji żarcia dla tytanów. Po moim szkoleniu już tacy nie będą. Stanąłem przed nimi i rozpocząłem wyczytywanie nazwisk z mojej magicznej listy, na wejściu zauważyłem, że jest o jednego za dużo, cóż okaże się. 
-Po wyczytaniu przeze mnie ,waszego nazwiska ,wychodzicie przed szereg wykrzykujecie swoje pochodzenie, wiek, imię i numer w rankingu. Czy wszyscy zrozumieli?
-Tak jest, Kapralu! <haj hejczole xD dop. autorka>
-W porządku więc,... Willson!
- Olivia Wilson! Lat 18! Pochodzenie Trost! numer 486, Sir!- Wykrzyczała ledwie słyszalnym głosem drobniuteńka szatynka. W ogóle nie wyglądała na te swoje 17 lat. Co Ona tu robi? Eh.. no dobrze.. Dalej.
-Alonso!
- Hugo Alonso! Lat 19! Pochodzenie Stohess! Numer 500!- tym razem zobaczyłem spasionego jak świnia, chłopczyka o buzi dziecka... Ja pierdole... 
Reszta poszła gładko. Był jeden dzieciak z Shinganshiny. Mało tego, skądś gnoja kojarzę! Ale skąd-to pozostaje dla mnie zagadką. Cóż, pewnie mi się wydaje. Po sprawdzeniu całej listy popatrzyłem na dziewczynę, której nie wyczytałem. Miała czarne, proste włosy do ramion, jasno-żółtą cerę i skośne, czarne oczy. Wyglądała dość niepozornie, ją też kojarzę... cholera... amnestia mnie dopada... starość nie radość. Mimo wszystko musiałem dowiedzieć się czy to ja mam jakieś błędne dane, czy to Ona jest tak arogancka, żeby przebywać w nie swojej drużynie. 
-Ty, tam! Koło tego grubaska, wystąp żołnierzu! -zrobiła krok przed szereg i zasalutowała- Jak się nazywasz i dlaczego nie mam Cię na liście?- Spojrzałem na nią podejrzliwie.
- Mikasa Ackermann! Lat 19! Dystrykt Shingamshima! Numer 1!- O w mordę już wiem, skąd Ją znam.
-No tak... już wiem kim jesteś, również wiele o tobie słyszałem. Ale to, w dalszym ciągu nie wyjaśnia co tu robisz- zostałbym poinformowany jeśli miałbym szkolić najlepszego Kadeta ze 104 Oddziału Treningowego.
- Bo ja... -zająknęła się- Jestem tu po to, żeby chronić ważną dla mnie osobę!- Ciekawe... W pierwszej chwili pomyślałem, że chodzi o tą drobną szatynkę, Olivie, ale zaraz wybiłem to sobie z głowy. Gdzie Shinganshina a gdzie Trost!
- Ciekawe- mruknąłem pod nosem, może być najlepsza, ale to nie daje jej prawa do niestosowania się do rozkazów!- A kim jest ta 'Ważna osoba"? 
- Eren Yeager, Sir! - Teraz to już zbiła mnie z tropu. Hmm spojrzałem w notatki i faktycznie pochodzą z jednego dystryktu, do tego w historii Erena jest wspomniane, że ocalił Mikasę, którą potem jego ojciec przygarnął. Dorastali razem... Hmm co zrobić...
- Ackermann! 500 pompek! To oduczy Cię niestosowania się do rozkazów przełożonych. A wy patrzcie, to czeka każdego kto sprzeciwi się rozkazom. Od dziś rozkazy są dla was jak Amen w pacierzu- Młoda jak gdyby nigdy nic wykonała 500 pompek w godzinę! Nawet mnie tym zdziwiła. Po godzinie stania w upale i liczenia jej pompek, odczuwałem chęć mordu i niebywały smród. Rozkazałem mojej drużynie przebrać się w strój do ćwiczeń. Mikasę zaciągnąłem do Hanji.
-Hej- rzuciłem do Zoe- Nie brakuje Ci kogoś?- Jak ma w zwyczaju ta wariatka, najpierw się wyszczerzyła po czym odpowiedziała.
- Nom, brakuje, brakuje.... jednej osoby, która zdaje się stoi za tobą- Dziewczyna zasalutowała i czekała co nastąpi.
-A teraz wyjaśnij swojej- nierozgarniętej - przełożonej, gdzie byłaś ponad dwie godziny. Ja umywam ręce.- Odwróciłem się na pięcie i już miałem ruszyć, gdy poczułem, że ktoś trzyma mnie za przegub. Nie odwracając głowy sapnąłem- Czego?? 
- Kapralu, proszę na Niego uważać. Jego rodzice nazywali się Carla i Grisha Yeager, ufam, że rozumie Pan. Poza tym jest jedyną osobą na świecie, która mi pozostała- jej głos zaczął się załamywać, a ja pozostawiając ją ma łaskę lub niełaskę Hanji, wróciłem do swojej drużyny. Stali już wszyscy ustawieni w szeregu czekając na mnie. 
- Dobrze, przejdziecie teraz serię testów, głównie sprawnościowych, lecz nie tylko, tak żebym mógł opracować dla was schemat treningu, który pozwoli wam stać się kimś więcej, niż karmą dla tytanów.
Na owych testach minął nam cały dzień. Doszedłem do wniosku, że nie są  tacy najgorsi. Najlepsza piątka nie była snobistyczną ,kupą mięcha ale całkiem rozgarniętą, sprawną młodzieżą, natomiast pozostali nadrabiali intelektem i innymi umiejętnościami. Pod koniec tego dnia pokazałem im Kwaterę Główną, podkreślając, że dla nich najważniejsza jest siłownia, basen i biblioteka. Przedstawiłem również schemat dnia podczas szkolenia. Wyglądał on mniej więcej tak: 5;30 pobudka i pół godziny na toaletę poranną, zaznaczając, że jeżeli ktoś przyjdzie brudny,spocony czy śmierdzący, będzie sprzątał stajnie. 6:00 zbiórka, rozgrzewka i poranne ćwiczenia na koszarach. 7:00 śniadanie; 9:00-14:00 trening; 15:00 obiad; 17:00- 18:00- zajęcia teoretyczne. Tak rysował się mój grafik przez najbliższy rok, od poniedziałku do soboty. Ale nie widziałem tego w czarnych barwach, wręcz przeciwnie. Miałem wrażenie, że te dzieci mogą coś zmienić.
Po wszystkim podziękowałem im za zaangażowanie i odprawiłem do domów, mnie natomiast czekała jeszcze sterta papierkowej roboty, którą Erwin zażyczył sobie u siebie na biurku po śniadaniu. Eh... Szanuję go jak mało kogo, ale czasami i tak jest irytujący. Po powrocie do mieszkania pierwsze co zrobiłem, to pozbyłem się góry munduru, jest tak brudna, że potrzebuje natychmiastowego prania i musi wyschnąć do jutra. Po wzięciu prysznica i wyczyszczenia munduru, zabrałem się za znienawidzone przez mnie dokumenty. Były to głównie raporty, wstępne schematy treningów, wyniki, bilanse, opisy członków drużyny, no masa, masa nikomu nie potrzebnych danych. Ale co ja mogę? Pan każe ,sługa musi. Skończyłem koło 2 w nocy... Miałem przed sobą aż całe 3 godziny snu. Nie tracąc ani minuty, zakopałem się pod kołdrą i odpłynąłem do krainy snów.



/Mam nadzieję, że Hejczoł nie jest za mało Liwajowaty... No cóż, ja skończyłam przed 3 ale przynajmniej nie muszę wstawać o 5 jak nasz Levi. Dobranoc misiaki ;> /

piątek, 18 lipca 2014

"Dla chwały ludzkości!" Rozdział 1

1 września 850 roku
Przyglądałem się szkoleniu 104 korpusu kadetów, by móc wstępnie wyłonić przyszłych członków Mojego Oddziału. Póki co wszyscy wyglądali na przerażoną karmę, no, może z paroma wyjątkami. Keith jak zawsze sprawiał wrażenie przerażającego tyrana.Cóż, taka była jego rola i odgrywał ją znakomicie. W rzeczywistości był jednak całkiem sympatycznym gościem, lubiącym dramaty, tragedie i romanse, mimo to jest doskonałym żołnierzem, bezwzględnie wykonującym rozkazy. I tego ma nauczyć tą porcję mięcha dla Tytanów.
"Oho, zaczyna się"- pomyślałem, gdy podszedł do dziewczyny, trzymającej w dłoni coś przypominającego piłkę. Z miejsca w którym się znajdowałem ciężko było mi określić czym był owy okrągły kształt, jednak po wysłuchaniu serii przekleństw jej przełożonego zdołałem się domyślić, że ta gówniara ukradła ziemniaka! Miałem wrażenie, że moje policzki poczerwieniały ze złości. Myślicie pewnie- "Ziemniak? Pff, ludzie kradną dużo cenniejsze rzeczy i jakoś nikt się tym specjalnie nie przejmuje". No tak, macie rację. Tyle że nie mówimy tu o pierwszym lepszym człowieku, a o kandydacie na żołnierza! Nie bez powodu hasłem Odziału Stacjonarnego jest "For Order and Peace" a Zwiadowczego "For the Glory of Humanity". MY mamy być nadzieją ludzkości! MY mamy stać na straży prawa! Jeśli nie może uszanować najprostszych zasad moralnych, co się stanie, gdy będzie miała wymierzać sprawiedliwość?  Gdy tylko na nią patrzyłem czułem wstręt. Hmm.. to dopiero początek, może następny dzieciak powie coś oryginalnego..?
 Następną godzinę przysłuchiwałem się odpowiedzią na pytania typu: "Co tu robisz?", "Po co tu jesteś?". Większość odpowiadała coś w stylu " Dla majestatu króla" albo "By przyczynić się do zwycięstwa Ludzkości"- mimo, że brzmiało szczerze ,to tekst mało oryginalny. Nieliczni przyznawali się do chęci życia w Wewnętrznym Mieście, co równało się ambicjom dostania do Żandarmerii. Im dłużej słuchałem tych tłumaczeń tym bardziej się załamywałem. Te dzieciaki nic nie wiedzą. Nie są świadome jak ogromną przewagę nad Ludźmi mają Tytani. "Jestem tu po to, Sir, by wymordować wszystkich Tytanów i przywrócić Godność Ludzkości"- gadaj zdrów! Tacy ponoć smakują najlepiej.
Wieczorem, po uświadomieniu sobie, że jeżeli Keith zawali, i nie wychowa ich jak trzeba, to cała rasa ludzka jest w czarnej dupie, musiałem złożyć raport mojemu Dowódcy.
Po tym jak pojawiłem się w jego biurze, burcząc coś o ambitnej karmie dla Tytanów, kazał mi zostać jeszcze na chwilę. Nigdy nie odmówiłem wykonania jego rozkazu, tak było i tym razem. Posłusznie usiadłem i czekałem na to, co miał mi do przekazania Erwin.
- Zatrzymałem Cię po to, aby zasięgnąć rady- wyraz mojej twarzy nie zmienił się w najmniejszym calu, mimo mojego zdziwienia. Pokiwał głową i kontynuował- Jak wiesz, śmiertelność naszych misji wynosi zawsze minimum 30% żołnierzy. To 30% często podnosi się do nawet 50%. Te dane niepokoją mojego zwierzchnika, Wszech Kapitana Dallisa Zacklaya. Jako Głównodowodzący Korpusu Zwiadowczego dostałem rozkaz zmniejszenia liczby śmiertelności do niezbędnego minimum. Analizowałem wszelkie możliwe rozwiązania tego problemu, jednak jedyne jakie wydaje mi się sensowne, to solidne przeszkolenie, pod kątem bezpośredniej walki z Tytanami. Nie oszukujmy się ale mimo, że Keith Shadis jest doskonałym instruktorem, to nawet On nie jest w stanie poukładać tych dzieci do końca. Więc mój plan wygląda następująco: Po podstawowym przeszkoleniu, i wyborze przez Kadeta Oddziału Zwiadowczego, dostanie się On pod skrzydła mentora, będą to najlepsi z najlepszych Zwiadowców, między innymi Ty, Ja, Hanji, Petra Ral. Erd Gin i jeszcze kilku innych wybranych przeze mnie.Chciałbym dowiedzieć się co Ty o tym myślisz?
- Widzę, że naprawdę wybrałeś najlepszych. Według mnie, jeśli program treningowy będzie odpowiednio wymagający, Twój plan może się powieść. Powiedz tylko od kiedy zaczynamy.
- Od razu po ukończeniu przez 104 Oddziału Kadetów podstawowego szkolenia.
'To Ci idioci" pomyślałem, po czym podziękowałem za informację, zasalutowałem i wyszedłem. W drodze do mieszkania myślałem jak będzie to kłopotliwe i niewdzięczne zajęcie. Westchnąłem ciężko przekręcając klucz w zamku. We wnętrzu panowała przyjemna ,świeża atmosfera.Wziąłem szybki prysznic, od razu kładąc się do łóżka i śniąc słodkie sny o mordowaniu tych tępych i wielkich antagonistów...

/Dochodzę do wniosku, ze te moje rozdzialiki coś strasznie krótkie x3 Następnym razem postaram się to naprawić :) Branoc/

czwartek, 3 lipca 2014

Prolog



-Kapralu uważaj!!
To ostatnie co pamiętam z 45 wyprawy poza mury.
Potem nic…
Cisza…
Ciemność…
Takie …błogie uczucia, ciepło, dobro, zobaczyłem swoją rodzinę  w oddali, matka pomachała do mnie a młodszy brat biegł w moją stronę z zamiarem rzucenia się mi na szyję. Nagle coś mnie stamtąd wyrwało, wstrząs jakby… a potem znowu błogi spokój … Gdy zacząłem odzyskiwać przytomność, blado-niebieskie światło oślepiło mnie na chwilę, i poczułem przenikający ból skroni. Wokół mnie panował gwar, a w powietrzu unosił się silny zapach kreoliny .Widziałem tylko rozmazane postaci nachylające się nade mną, chyba coś mówiły ,ale nie wiem co. Nagle wszystko sobie przypomniałem! Wspomnienia uderzyły mnie niczym fala. Przypomniałem sobie Erena w ręce jednego z tych obrzydliwych potworów. Moje serce zaczęło bić trzy razy szybciej i całkowicie straciłem panowanie nad sobą. Zabiłem wszystkich tytanów na swojej drodze, oczywiście bez problemu uratowałem tę uroczą ofiarę losu, ale w letargu zapomniałem o swoich ludzkich, żałosnych ograniczeniach- mianowicie skończył mi się gaz, a ostrza wyłamały. Pierwszy raz w moim życiu obezwładnił mnie strach, gdy zobaczyłem zbliżające się pięciometrowe monstrum. Chwyciło mnie W swoje ogromne łapska, i ścisnęło tak mocno, że straciłem dech a sekundy potem przytomność. Potem pamiętam tylko przebłyski. Ktoś powalił bestię i podbiegł do mnie, coś krzyczał, szarpał za ramiona, potem jakiś kawałek gdzie byłem niesiony przez ową dobroduszną istotę, no… a potem obudziłem się tutaj- w pomieszczeniu gdzie sterylna biel oślepiała, a ludzie biegali jak poparzeni. Moja zdolność oceny sytuacji była trochę zaburzona, po tym, co się stało, ale doszedłem do wniosku, że znajduję się w szpitalu. Próbowałem się podnieść do siadu, ale gdy tylko spróbowałem napiąć mięśnie, by tego dokonać poczułem ostry, kłujący ból w klatce piersiowej. No tak, pewnie połamał mi żebra. Przekląłem potwora w myślach i zrezygnowałem z prób poruszania się. Potem zaczęły docierać do mnie pojedyncze dźwięki, najpierw ciche szumy, które następnie przerodziły się w ogłuszający bełkot. Nad moim łóżkiem stały co najmniej 4 osoby, mianowicie Hanji, Erwin, pielęgniarka i jakaś drobna blondynka z żandarmerii.
- Panie doktorze! Mamy kaprala z powrotem wśród żywych- Wtedy uświadomiłem sobie, że to co kojące miejsce wcześniej, po utracie przytomności, musiało być moją wyobraźnią, a stan w jakim się znajdowałem- śmiercią kliniczną. Popatrzyłem po znajomych twarzach szczerze uśmiechających się do mnie…
-Nie strasz nas tak więcej, Levi- Odezwał się Erwin.
-Narobiłeś nam niezłego stracha- zaśmiała się Hanji. Mimo, że nie okazywałem tego bardzo ją lubiłem, niepoprawna optymistka. Uśmiechnąłem się w myślach po czym przyjrzałem się blondynce stojącej ciut dalej niż moi kompani.  Erwin zauważył to i pośpieszył z wyjaśnieniem:
-To Annie-dziewczyna zasalutowała- Ona Cię uratowała! Kiwnąłem głową, na znak podziękowania, jako że niespecjalnie mogłem się ruszać ani mówić. Uśmiechnęła się sztucznie, po czym stwierdziła, że musi zdać raport z liczby zgonów i rannych podczas tej misji, zasalutowała i wyszła. Mi natomiast zapaliła się czerwona lampka w głowie, ale nie wiedziałem czego dotyczyła….
- Erwin, powiedz, jak wypadła wyprawa?
- No cóż, cel został osiągnięty, założyliśmy bazę. Lecz traciliśmy mnóstwo kadetów.- odpowiedział dowódca.
-EREN!- Niemal odruchowo podniosłem się i natychmiast tego pożałowałem, ból jaki poczułem był nie do zniesienia, nie mogłem oddychać przez kilka sekund, mimo to nadal nie wiedziałem co stało się z tym dzieciakiem. Hanji, Erwin i w sumie wszyscy  w Sali popatrzyli na mnie jak na wariata- fakt, może dlatego, że nigdy się o nikogo nie troszczyłem.
-Nic mu nie jest, lekarze utrzymują go w śpiączce farmaceutycznej. Za kilka dni mają go wybudzać.
Uff, poczułem niesamowite szczęście! NIC MU NIE JEST! CAŁY I ZDROWY SMACZNIE ŚPI POD OKIEM SPECJALISTÓW. Nie macie pojęcia jakie to uczucie, gdy ukochana osoba jest bezpieczna. Chcecie dowiedzieć się w jaki sposób ten uparty gówniarz, zrobił ze mnie taką ciepłą kluchę? Cóż, w  takim razie do usłyszenia, żołnierzu.



/ Takie coś... nie krzyczcie nie bijcie OwO rozdziały będą pisane raczej w formie takiego dziennika/ pamiętnika... ogółem wspomnień Leviego... DO NASTĘPNEGO/

wtorek, 17 czerwca 2014

Kończyć gimnazjum.... czy to na pewno takie fajne

Hej Misiaki!
Dawno nic nie było, więc dziś trochę sobie pojęcze.
Zacznijmy od tego, że jutro przychodzą wyniki  z egzaminu gimnazjalnego a w mojej szkole w ten sam dzień wypada to takie oficjalne pożegnanie klas III. Jako że w piątek było już wystawienie ocen, to wszyscy mają to w dupie i prawie nikt nie chodzi a my mamy przygotować tą uroczystość, czyli jakieś podziękowania dla nauczycieli, jakaś scenka, piosenka i inne duperele. Najwięcej problemów jest z scenką, nie ma jak robić prób bo nikogo nie ma... Ludzie są nieodpowiedzialni...
A tak poza tym to już mamy składać papiery do ogólniaków... JAK JA MAJĄC 16 LAT MAM WIEDZIEĆ CO CHCĘ W ŻYCIU ROBIĆ?! To jest nie poważne... Przecież mając 16 lat nie znam siebie ani realiów jakie mnie otaczają...

Sobie pojęczałam a teraz dobranoc :3

czwartek, 12 czerwca 2014

Nocne przemyślenia

Wiecie, że dziś pełnia? Nie wiem jak wy, ja mieszkam na wsi. I pomijając moją nienawiść do tego miejsca ma ono swoje uroki. Dla przykładu siedzę teraz na balkonie swojego pokoju słuchając ciszy którą przerywa co jakiś czas ciche kumkanie żab i ostatnie pieśni ptaków.  Jest pięknie.  Mimo, że wybiła juz 22 to wciąż nie jest w pełni ciemno. Łuna słońca zaczęła gasnąć,  a księżyc góruje nad koronami drzew... Natura też jest piękna,  myślę że teraz kiedy wszystko możemy zobaczyć w internecie, poczucie tego co prawdziwe i pierwotne jest bardzo ważne. Chociażby ten księżyc- tysiąc lat temu wyglądał tak samo jak dziś a za kolejne tysiąc,  wciąż będzie oświetlał skąpane w czerni polany...

Tak mnie coś wzięło x3.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Niedziela, czyli wiara, mohery, pseudokatolicy; a także coś luźniejszego, bo Dzień Dziecka. :>

 <post jest z mojego starego bloga, którego przenoszę tutaj, dlatego jest nieco...opóźniony>

Zacznę od tego, że jak co tydzień zostałam wygnana, przez tatę z cieplutkiego łóżka wprost na mszę. Nie, nie jest tyranem ale  w tym jednym przesadza zdecydowanie. Jak próbowałam mu wytłumaczyć dlaczego nie chce tam chodzić(co zaraz wam przedstawię) trafiłam na mur i tekst ” Życie bez Boga nie ma wartości”. OK ja rozumiem, że ma potrzebę wierzenia, że po śmierci jest coś dalej, ale już kompletnie nie mogę pojąć ,dlaczego ktokolwiek podejmuje ważne decyzje za kilkumiesięczne dzieci, jaką jest wiara w cokolwiek.
I tu przejdę do kolejnej rzeczy, która jest skutkiem Chrztu, i która powoduje u mnie niechęć do tej wiary. Mimo, że liczbę wiernych szacuje się na ponad 30 mln ludzi to tylko 40% z nich uczestniczy w nabożeństwach, przez co ludzie nie wiedzą w co wierzą.
Według mnie, same założenia i idee kościoła katolickiego są piękne i godne pochwały, ale niestety nie mają odzwierciedlenia w życiu codziennym. Weźmy znienawidzone przeze mnie mohery. Dla przykładu: na kazaniu, które głosi miłość do bliźniego dumnie kiwają głowami. A po wyjściu ze świątyni słychać szepty “jak ta ladacznica się ubrała! Wstyd i hańba!”. Nienawidzę ludzi, którzy przychodzą tam żeby się pokazać-  to brak szacunku dla osób chcących rzeczywistej modlitwy i kontaktu z Bogiem.
W skrócie: kościół ma piękne ideały, jak miłość, nadzieja, wiara, wybaczanie, ale ‘wierni’ mają to w głębokim poważaniu. Poza tym wiara sama w sobie jest cudowną wartością, dającą nadzieję i siłę, niech to będzie wiara nawet w Latającego Potwora Spaghetti , ale niech będzie szczera, kierowana potrzebą serca a nie nakazem babci, taty czy kogo tam jeszcze. AMEN
A teraz to coś luźniejszego: życzę wszystkim, którzy czują się w duchu dziećmi, chęci i wytrwałości w spełnianiu własnych, nawet najbardziej wygórowanych ambicji i marzeń, bo to one kształtują nasze osobowości i kierują naszym życiem. Pamiętaj masz jedną szansę. Nie zmarnuj jej. Żyj tak jak Ty chcesz. Żyj tak, żebyś patrząc śmierci w oczy potrafił powiedzieć: Niczego nie żałuję!
I tego wam życzy Jula :3

środa, 4 czerwca 2014

Szczęście

Szczęście. Zastanawiliście się kiedykolwiek ,czym tak naprawdę jest? Czy jest czymś konkretnym? Materialnym? Czy może ma charakter bardziej duchowy? Co prowadzi do szczęścia? Za moment przedstawię swój punkt widzenia,z którym nikt oczywiście nie musi się zgadzać, ale najpierw co o szczęściu pisze Słownik Język polskiego <PWN>:
"szczęście
1. «powodzenie w jakichś przedsięwzięciach, sytuacjach życiowych itp.»
2. «uczucie zadowolenia, radości; też: to wszystko, co wywołuje ten stan»
3. «zbieg pomyślnych okoliczności»"
A więc (nie zaczyna się zdania od 'a więc') A WIĘC /mój blog i będę pisać jak mi się podoba x3/ ...Według mnie szczęściem nie możemy nazwać np. radochy z nowego telefonu, ciucha czy innych tego typu rzeczy(nie mówię, że są złe, bo przecież wszyscy cieszymy się ,gdy np. dostaniemy...powiedzmy... buty xD ,albo grę ,albo mangę, jesteśmy ludźmi i takie małe przyjemności urozmaicają nasze życia). Szczęściem, możemy nazwać to, że żyjemy w wolnym kraju, że mamy dachy nad głowami,co jeść i gdzie spać, kochających rodziców, przyjaciół, niektórzy może i miłość. Do szczęścia prowadzą marzenia, to one pomagają nam określać cele do zrealizowania. To one kształtują nasz charakter. Mimo upadków, powinniśmy się podnosić.. a do tego czasami będzie nam potrzebna pomocna dłoń przyjaciela. Nie ważne ile razy upadniesz,tylko ile razy się podniesiesz. To, że raz nie wyszło nie oznacza, że należy się poddać! Wręcz przeciwnie. Należy wierzyć w siebie, w bliskich, w przyjaciół... Poza marzeniami,  myślę, że w dążeniu do szczęścia potrzebne są ideały, dla każdego inne, oraz wzorce, pomimo, że wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Moimi ideałami jest wiara, nadzieja, ojczyzna, miłość (w każdym znaczeniu tego słowa); a wzorem do naśladowania, nie wielcy tego świata, ale wszyscy Ci, którzy oddali życie za wolność i sprawiedliwość, Ci, którzy mimo bólu nie poddają się, Ci, którzy mimo że stracili wszystko, co miało dla nich wartość potrafią patrzeć w przyszłość z wiarą, że jutro będzie lepiej... Tak, tym wszystkim jest dla mnie szczęście, ale definicja dla każdego z nas jest inna. Dla niektórych będzie nią wiara w Boga, nieważne jakiego. Dla kogoś innego będzie praca nad sobą i pomaganie innym.. definicji jest wiele, ale to TY piszesz swoją!